Dwa miesiące temu po długiej rozmowie telefonicznej wyciągnąłem swój notatnik i zapisałem na liście nazwisko kolejnej osoby. Była to siódma sytuacja w tym roku, w której zadzwonił do mnie zdesperowany rodzic z prośbą o pomoc dla swojego dziecka.
Schemat jest zawsze ten sam. Syn albo córka ukończyli już staż podyplomowy i pomimo wielu podejść nadal nie zdali Lekarskiego Egzaminu Końcowego. Poświęcili tak wiele, aby dostać się na medycynę, a teraz z powodu niezdanego egzaminu nie mogą rozpocząć swojej kariery zawodowej.
Za każdym razem odpowiadałem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. Jednak po odbyciu osobistych spotkań i przeprowadzeniu dłuższych konwersacji z tymi młodymi lekarzami uświadomiłem sobie, że nie mają problemu z samym egzaminem.
Problem leżał w nich samych. Nie mieli najmniejszej motywacji do nauki. Dlaczego?
Po prostu nie chcieli być lekarzami.
Dlaczego w ogóle chcemy zostać lekarzami?
Każdy z nas oglądał “Chirurgów”, większość widziała gros odcinków “Doktora House’a”, a starsi znają na pamięć także “Ostry Dyżur”. Wielu zainspirowało się tymi historiami, choć przedstawiony w nich piękny obraz zawodu lekarza jest jednym z najbardziej przesadzonych i wyidealizowanych. Część zdecydowała się zostać lekarzem z powodu braku pomysłu na przyszłość. Jeszcze inni z prostej i altruistycznej potrzeby pomagania innym. Jest też grupa osób, która wylądowała na medycynie, ponieważ “rodzice im kazali”.
W trakcie procesu edukacji wbija się nam do głów, że jeśli chcemy zostać lekarzami, musimy wiele poświęcić i zdecydować się na tę ścieżkę życia już na bardzo wczesnym etapie edukacji. Do kwestii poświęcenia nie mam żadnych zastrzeżeń. Natomiast to drugie założenie wyrządza ogromną krzywdę młodym ludziom myślącym o medycynie.
W rzeczywistości nigdzie nie musimy się śpieszyć. Jeżeli od razu po ukończeniu liceum nie dostaniemy się na te “elitarne” studia, nie będzie to automatycznie oznaczać, że jesteśmy życiowymi nieudacznikami. Smuci fakt, że wiele osób myśli w ten sposób i poświęca bardzo dużo na czele z czasem, który mogliby przeznaczyć na przemyślenie swoich życiowych wyborów czy zebranie większej liczby doświadczeń, co w efekcie mogłoby ich odwieźć lub utwierdzić w słuszności tej zawodowej drogi.
Ze swojej strony doradzałbym brak pośpiechu. Znam osoby, które zaczynały trzy, pięć lub więcej lat po liceum i wiem, że wyszło im to na dobre. W pewnym sensie są zadowoleni nawet bardziej, ponieważ mieli wiele czasu, by sprawdzić inne drogi i utwierdzić się w swoim wyborze.
W wielu przypadkach pomogło odcięcie się od tego, czego doświadczyłem nie tylko ja, ale także wielu moich przyjaciół ze studiów. Presji rodziny.
Kochani rodzice
Zacznijmy od ustalenia faktów. Kochamy naszych rodziców. Gdyby nie oni, wielu z nas w ogóle nie miałoby w życiu na tyle wygodnych i sprzyjających warunków, by móc dostać się na medycynę. To dzięki nim i ich poświęceniu jesteśmy lub będziemy lekarzami.
Jest cudownie, kiedy rzeczywiście chcemy nimi zostać. Kiedy od samego początku motywacja, aby rozwijać się w tym kierunku wychodzi od nas. Wtedy wsparcie rodziców jest trampoliną dla dalszego rozwoju.
Sytuacja wygląda jednak zgoła inaczej, gdy to im bardziej zależy na tym, abyśmy zostali lekarzami, niż nam samym. Taki układ powoduje wiele niewypowiedzianego cierpienia, które może ciągnąć się za nami latami. Możliwe również, że pomimo altruistycznych pobudek naszych rodziców, z czasem będziemy mieli do nich coraz większy żal.
Dla tych wszystkich z Was, którzy na własnej skórze doświadczyli tego, o czym piszę, mam jeden postulat. Nie zapomnijmy o tym, gdy sami będziemy mieli dzieci.
Identyfikacja
Dlaczego w ogóle tak wielu z nas decyduje się na wykonywanie tego zawodu?
Jak odpowiadacie na pytanie – “Dlaczego zostałaś/zostałeś lekarzem?”
Moja odpowiedź przez wiele lat była zawsze taka sama. “Po prostu od zawsze chciałem nim być”.
No dobrze, ale dlaczego?! Tutaj trzeba już było zacząć kopać głębiej w swojej podświadomości. Moja personalna wycieczka doprowadziła mnie do pewnej refleksji. Uświadomiłem sobie, jak silnie na nasze życie wpływa potrzeba identyfikacji.
Gdy jesteśmy dziećmi, czy tego chcemy czy nie, każde nowe doświadczenie jest dla nas lekcją. Dzięki temu uczymy się i rozwijamy. Bardzo często całkowicie podświadomie, poprzez obserwację i naśladowanie, zaczynamy powielać schematy zachowań otaczających nas dorosłych.
Dzieje się tak niezależnie od nas.
Najczęściej są to nasi rodzice i właśnie dlatego tak wiele osób z “lekarskich” rodzin zostaje lekarzami. W takim otoczeniu, gdy jesteśmy jeszcze młodzi, nasza wewnętrzna potrzeba do skończenia medycyny jest jeszcze bardzo silna. Wspierani przez rodziców, nafaszerowani inspirującymi historiami fikcyjnych postaci z seriali, pełni młodzieńczej energii marzymy o byciu najwyższej klasy neurochirurgami.
To, na ile każde z nas – osób, które ukończyły te studia, po 7 latach ciężkiej pracy pozostaje przy tych marzeniach, to już inna kwestia. Na pierwszym roku, gdy pada pytanie o to, kto chce zostać chirurgiem, zgłasza się ponad połowa osób, w toku studiów – kilka, a na koniec w wielu grupach nie ma już ani jednej osoby, która marzy o pracy “zabiegowca”. Dlaczego tak się dzieje?
Zderzenie z rzeczywistością bywa okrutne. Często dopiero na 5. czy 6. roku zaczynamy rozumieć, z czym wiąże się ten zawód i jakiego życiowego poświęcenia od nas wymaga. W wieku 25-30 lat młodzi ludzie szukają przede wszystkim stabilności. Problem w tym, że im wyższym poziom odpowiedzialności przy wyborze danej specjalizacji, tym mniejszy poziom życiowego bezpieczeństwa możemy uzyskać ad hoc po skończeniu studiów. Dlatego tak wiele osób decyduje się na dermatologię i medycynę rodzinną.
Oczywiście jest także druga strona medalu. Ciężko jest znaleźć bardziej satysfakcjonujący i inspirujący zawód. Możliwość kontaktu ze swoimi pierwszymi pacjentami, zdobywania ich zaufania, a później pomaganie im, wytwarza niesamowitą ilość obopólnego szczęścia i życiowo-zawodowego spełnienia. Życzę Wam, abyście mogli tego doświadczyć.
Niestety nie zawsze tak jest. Czasami okazuje się, że wybór był nietrafiony. Wtedy najgorsze, co można zrobić, to na siłę upierać się przy tej decyzji. Nie jest to specjalnie odkrywcze stwierdzenie, ale uważam, że lepiej jest podążać swoją ścieżką, choćby krętą i długą niż czyjąś.
A wielu osobom wystarczyłaby szczypta odwagi.
Szczypta odwagi zmienia wszystko
Nie piszę tego wszystkiego bez powodu. Jestem na takim etapie swojego życia zawodowego i prywatnego, w którym regularnie muszę tłumaczyć przyjaciołom, rodzinie czy też nowo poznanym osobom, dlaczego 2 lata po zakończeniu studiów zrezygnowałem z praktykowania medycyny. Mam tu na myśli oczywiście pracę klinicysty, z samą dziedziną pozostaję nadal związany! 🙂
Cztery tygodnie temu przyjąłem prawdopodobnie swojego ostatniego pacjenta. Jednocześnie rozpocząłem studia z pedagogiki, a po nich być może uda się jeszcze zrobić kognitywistykę. Jak się okazuje – zawsze o tym marzyłem.
Doświadczenia ostatnich dwóch lat utwierdziły mnie w moich wewnętrznych odczuciach. Nigdy nie chciałem być lekarzem. Chciałem być nauczycielem. Długo zajęło mi uświadomienie sobie tego faktu, bardzo długo, ale nie żałuję. Okres ten dał mi wiele ciekawych doświadczeń, ciekawych sytuacji, a na dodatek poznałem ludzi, których inaczej zapewne nigdy bym nie spotkał. Jestem za to bardzo wdzięczny.
Cieszę się tym bardziej z sukcesu, jakim było pokonanie tej wielkiej wewnętrznej blokady. Przez siedem lat udawało mi się przekonywać siebie samego i tkwić uparcie przy decyzji zostania lekarzem, głównie z tego powodu, że już tak wiele poświęciłem dla tej ścieżki zawodowej.
Nie była to najzdrowsza motywacja.
Zrzuciłem największy balast życia i obrałem nową ścieżkę. Moją własną. Chcę pracować jako nauczyciel, tak po prostu. To jest coś, co daje mi największy wewnętrzny drive, najwięcej inspiracji i satysfakcji. Nauczanie jest zresztą naturalnie wpisane w pracę lekarza… przynajmniej taki argument rzucam moim rodzicom, którzy wiele poświęcili dla mojej edukacji. Za co jestem im oczywiście bardzo wdzięczny. 🙂
Jeszcze nigdy nie czułem się w moim życiu tak rześko jak obecnie.
Kto by pomyślał, że aby to osiągnąć, wystarczy szczypta odwagi.
I tej odwagi życzę dzisiaj Wam.
Daro
wow, świetny tekst! idealny na sentymentalną sobotę!
Dzięki Kuba! 😉
Daro, tu mnie zaskoczyłeś. Z lekarskiej rodziny, manualnie hiper zdolny… A jednak to nie to 😉 pozdro
Zobaczymy co życie przyniesie, zawsze do kliniki można wrócić. Promocja zdrowia jest jedną z form wykonywania naszego zawodu 😉
Ślę życzenia Asiu! 🙂
Należy się zastanowić dlaczego ludzie nie chcą być lekarzami. Pamiętam jak na pierwszym roku ludzie byli zmotywowani, chcieli się uczyć, spinali się przed każdym kolokwium. Po kilku latach większość ma to w głębokim poważaniu, mało kogo interesuje już czy zaliczy czy pójdzie na poprawkę. Ostatnio na konferencji studenckiej była przedstawiona praca o studentach medycyny, z której wynikało, że 35% ma syndromy wypalenia zawodowego chociaż jeszcze w ogóle nie zaczęła pracować! Te studia nie są zbyt wymagające fizycznie, kto się na nie dostał ten przy odrobinie chęci je zda i dostanie ten dyplom, ale są niesamowicie obciążające psychicznie:
1. Nauka oparta jest na tekście, pracy z pacjentem na studiach jest mało, żadnych projektów, współpracy czy czegoś, tylko grube książki z małą czcionką.
2. To co się czyta w książce jest często mało interesujące, sucho wypisane objawy, kryteria, wytyczne, nierzadko bardzo szczegółowe opisy molekularno-patofizjologiczne, wszystko jest przygotowane typowo pod wykucie. Nawet najbardziej zaciekawionego człowieka może to zdemotywować. Mało tego, ta wiedza jest strasznie schematyczna i jednostajna. Objawy niepożądane leków, obraz kliniczny choroby, leczenie, to wszystko się miesza i myli, gdy czytasz tego samego dnia opis dziesiątej choroby.
3. Ogrom wiedzy do nauczenia i poczucie ulotności wiedzy. Przeczytasz kilkanaście stron, mija godzina i patrząc wstecz uświadamiasz sobie, że prawie nic nie pamiętasz. Myślisz sobie o egzaminach, które masz już za sobą i wiesz, że pamiętasz może z 20% i z miejsca żadnego z tych egzaminów już byś nie zdał. Masz poczucie zmarnowanych setek godzin. Masz poczucie winy, że powinieneś to wiedzieć, a nie wiesz.
4. Na zajęciach nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytania prowadzącego, bo już tego nie pamiętasz. Masz poczucie, że jesteś głupi i pociesza cię tylko fakt, że nie ty jeden. Na zajęcia przychodzisz niewyspany, po 5-6 godzinach snu, szpital i pacjenci odruchowo zaczynają ci się źle kojarzyć.
5. Nie masz czasu, dzień wydaje się za krótki. Nawet, jeśli uda ci się wygospodarować coś dla siebie to męczy cię z tyłu głowy poczucie winy, że powinieneś się pouczyć, że masz jeszcze dużo do roboty i będziesz miał zaległości. A będziesz je mieć na pewno, bo wiedzy, której teoretycznie powinno się nauczyć jest znacznie więcej niż czasu na jej przyswojenie. Tymczasem wiesz, że znajomi bawią się na imprezach, wchodzą w związki i zakładają rodziny. Ty tego nie robisz, a nawet jeśli to męczy cię jak wyżej poczucie marnowania czasu.
6. Wtłaczane na każdym kroku błędy medyczne, odpowiedzialność karna, cywilna, pozwy, prokuratorzy. Świadomość pracy za niskie pieniądze albo robienia 300 godzin miesięcznie. Coraz niższe poważanie społeczne, coraz więcej pseudowiedzy w internecie i roszczeniowości pacjentów. A w samej pracy często większość roboty ogranicza się do przepisania opisów badań do wypisu.
To jest to co każdy powinien wiedzieć przed tymi studiami. Że trzeba mieć mocną psychikę i twardą dupę. Że te studia to nie jest sielanka, że wkrótce po rozpoczęciu wyrobią się mechanizmy obronne. Albo wpadniesz w pracoholizm albo kompletnie olejesz naukę albo będziesz rozkminiał cały czas beznadziejność tej dziedziny i starał związać koniec z końcem. A w dzisiejszych czasach ludzie nie mają mocnej psychiki i to wszystko ich przerasta. Stąd wypalenia zawodowe, niechęć do pracy w zawodzie itd. Należy uświadamiać ludzi z czym się te studia i praca wiążą.
Ja studiując Kognitywistyke uświadomiłam sobie, że moim marzeniem jest zostanie lekarzem. Niestety nie mam możliwości rozpoczęcia tych studiów. Życzę powodzenia w spełnianiu marzeń!