W ramach własnych przygotowań do Lekarskiego Egzaminu Końcowego zdecydowałem się na udział w kursie powtórkowym. Interesując się już wówczas procesem efektywnej nauki, wyobraziłem sobie takie zajęcia jako doskonałą okazję do systematyzacji wiedzy i ugruntowania podstaw.
Z niewielu dostępnych ofert po krótkim wywiadzie środowiskowym oraz wieczorze spędzonym na przeczesywaniu witryn organizatorów, zdecydowałem się na jedną z nich. Tę, która wydawała mi się najlepiej przygotowana i dająca realne szanse na powtórzenie materiału. Taki weekendowy kurs to spory wydatek, doliczając koszty dojazdu, noclegi, jedzenie, miałem więc tylko jeden “strzał”. Pojechałem pełen oczekiwań.
Przeżyłem pierwszy weekend, pierwsze zajęcia. Przeżyłem drugie. W połowie trzecich poczułem, że siedzenie i słuchanie nieprzygotowanego wykładowcy czytającego 3000 slajdów, które znałem z własnej uczelni to już zbyt wiele. Spakowałem się, wstałem, powiedziałem co myślę i wyszedłem. Czułem się oszukany i wykorzystany.
W drodze powrotnej sporo rozmyślałem o tym, co się stało, ile czasu i pieniędzy zmarnowałem. Myślałem także o wszystkich, którzy zostali wykorzystani przede mną, ze mną i będą w przyszłości. Narastająca frustracja była tak wielka, że jeszcze w trakcie podróży zadzwoniłem do mojego przyjaciela Adama (skądinąd wiedząc, że on sam jest sfrustrowany swoją pracą). Opisałem mu sprawę i zaproponowałem wspólne rozwiązanie problemu. Zgodził się bez wahania.
Krótko po tej rozmowie wykonałem jeszcze jeden telefon do bardzo bliskiej mi osoby. Pełen zapału po rozmowie z Adamem, przesycony gniewem, opowiedziałem jeszcze raz o swoich przemyśleniach i tym, co zamierzam z tym zrobić. Malowałem wizję kursu, który rzeczywiście pomaga, z sensownymi materiałami, z planem pracy, mapami myśli oraz możliwością komunikacji z innymi uczestnikami w każdym momencie.
W odpowiedzi usłyszałem słowa znane z podobnych sytuacji, w których ktoś pełen zapału przedstawia swój pomysł:
“Ta, jasne, już to widzę. Na pewno nie dasz rady.”

Niedaszradyzm
Myślę, że wszyscy byliśmy w podobnej sytuacji, po jednej lub drugiej stronie. “Weź się nie rozpędzaj.” “Dobra, dobra.” “Już to widzę.” Te słowa powtarzane są jak mantra przy każdej okazji, w której ktoś puści wodze swojej fantazji. Nic nie podcina skrzydeł szybciej niż wątpliwości, a te pojawiają się natychmiast po usłyszeniu podobnej uwagi. Przypominamy sobie od razu wszystkie pomysły, na które wpadliśmy, a których nigdy nie zrealizowaliśmy. Ekscytację i flow, które pojawiają się w stanie kreacji i wizualizacji przyszłości, można zgasić zdecydowanie szybciej, niż zbudować je powtórnie. Wystarczą pochopnie rzucone słowa. Czasami pochodzą one od naszych rodziców, czasem od szkolnych znajomych, czasem od szefa. Niemal wszyscy rzucają je lekko, wręcz mimochodem, wydając wyrok bez zastanowienia. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego? Jaki wewnętrzny odruch każe im tak mówić? Odpowiedź jest prosta. Są sfrustrowani.
Skąd ta frustracja?
Bardzo często, gdy ktoś reaguje “niedaszradyzmem” na nasz pomysł oznacza to, że sam dokładnie tak się czuje. Wyobraża sobie siebie w naszej sytuacji, rozważając, czy dałby radę, ale nie posiadając naszego zapału (w końcu to nie jego pomysł), po prostu przekreśla całą sprawę. W takiej chwili głowa naszego rozmówcy nierzadko pełna jest własnych niedokończonych czy niezrealizowanych projektów. W tej sytuacji słowa te stają się również swego rodzaju życzeniem. “Jak Tobie nie wyjdzie, to nie będę czuć się źle ze sobą”. Nasza porażka może stać się potwierdzeniem, że brak działania naszego rozmówcy jest w pełni usprawiedliwiony, bo przecież “takie rzeczy się nie udają”. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zwykła zazdrość, która nie pozwala cieszyć się szczęściem nawet całkiem bliskiej osoby. Wielu z nas tkwi w takich schematach myślenia i komunikacji przez wiele lat, co tworzy istny cyrk, w którym celem klaunów jest doprowadzenie do potknięcia i przewrócenia akrobatki, a nie pomoc w wykręceniu najbardziej wymagających figur. Jak się w takiej sytuacji zachować? Co myśleć? Jak działać?Najprościej mówiąc – róbmy swoje
Moim zdaniem doskonałą odpowiedzią na te pytania jest historia naszego przyjaciela, Marcina Czekały. Będąc na 5. roku studiów medycznych, Marcin został poproszony o przygotowanie oraz prowadzenie dla pacjentów warsztatów poświęconych zakażeniom górnych dróg oddechowych. Mając to w zwyczaju, puścił wodze fantazji i opracował fantastyczną koncepcję – wycieczkę po specjalnym, zaprojektowanym przez siebie tunelu, który miał imitować wnętrze jamy nosowej. Już na tym etapie spotkał się z reakcjami, o których mówimy w tym wpisie, ale nie powstrzymały go one przed doprowadzeniem tematu do końca. Stworzył nie tylko całą makietę, ale również scenariusz wycieczki z zaplanowanymi dialogami i interakcjami. Na kilka dni przed datą warsztatów otrzymał telefon od swojego przełożonego. Okazało się, że “komuś” bardzo nie podoba się, że wycieczka będzie prowadzona przez studenta, a nie lekarza. Powiedziano mu, że nie może osobiście przedstawić swojego dzieła, ale chętnie odkupią od niego całą pracę. Frustracja Marcina związana z próbami odebrania mu możliwości bezpośredniej edukacji pacjentów, stała się kamieniem węgielnym “Najprościej mówiąc” – edukacyjnego kanału na YouTube. Wspólnie z przyjacielem, Mikołajem Kolasińskim, tworzą i publikują teraz filmy edukacyjne dla pacjentów wedle własnego uznania i bez żadnych ograniczeń. Ich fanpage zrzesza 12 tys. fanów, a kanał 55 tys. obserwujących. Niedawno otrzymali zaproszenie do TVN-u, z którym realizują wspólny projekt. Jedyną odpowiedzią na zasiewane wątpliwości i stawiane bariery okazuje się… robić swoje. Nie pozwolić, aby rozterki pozostały zbyt długo w naszym umyśle. Wyciągnąć z nich tylko naukę, skorygować plan, poszukać obejścia i pchać pomysły naprzód.