Medycyna to specyficzny i trudny kierunek studiów. Jest to związane z wieloma czynnikami. Począwszy od długości jej trwania (sześć lat), poprzez obszerność materiału, jaki należy opanować, a skończywszy na zajęciach, które w sporej części odbywają się na szpitalnych oddziałach. To wszystko sprawia, że trudno jest znaleźć drugi kierunek studiów równie angażujący i wymagający. Mimo tego rozpoczynając go, studenci wierzą, że te sześć lat w zupełności wystarczy, aby przygotować się do przyszłej pracy. Niestety, nie jest to do końca zgodne z prawdą i często jest przyczyną frustracji pod koniec studiów.

Z założenia zadaniem studiów medycznych jest przygotowanie do wykonywania zawodu lekarza na wysokim poziomie. Powinny one wykształcać młodych medyków wyposażonych w niezbędną wiedzę, zdolnych do podejmowania decyzji i potrafiących nawiązać dobry kontakt z pacjentem. Często więc osoby, które wybierają ten kierunek są przekonane, że choć na początku ich wiedza i umiejętności są niewielkie, to na kolejnych latach szybko się to zmieni. Wierzą, że zajęcia będą urozmaicone, a asystenci poświęcą swój czas, żeby wpoić w nich wiedzę. Mają nadzieję, że będą mogli korzystać z nowoczesnych sprzętów i najnowszych technologii, dzięki czemu nauka będzie nie tylko pożyteczna, ale również ciekawa i przyjemna. Ponadto zakładają, że poszczególne przedmioty będą trwały wystarczająco długo, aby dobrze poznać daną dziedzinę. Oczami wyobraźni widzą już siebie w momencie ukończenia studiów jako profesjonalnych i pewnych swoich umiejętności lekarzy. Często wiele frustracji, które pojawiają się u studentów, wynika z błędnego mniemania, że po sześciu latach osiągną pełną samodzielność zawodową. Zapominają lub nie są do końca świadomi, że edukacja w pełni samodzielnego lekarza trwa znacznie dłużej i kończy się dopiero po okresie specjalizacji. Co gorsza, system kształcenia tylko utwierdza ich w tym fałszywym przekonaniu.

Oczekiwania vs. rzeczywistość

Pierwsze zderzenie studenckich oczekiwań z rzeczywistością może być bardzo nieprzyjemne. Zwykle nie następuje to na samym początku studiów, ponieważ wtedy większość zajęć jest prowadzonych na wysokim poziomie, a w dodatku mają one niewiele wspólnego z realną pracą na szpitalnym oddziale. Chodzi tutaj o przedmioty dotyczące nauk podstawowych, takich jak anatomia, biochemia, histologia czy fizjologia. Z obserwacji moich oraz moich znajomych wynika, że przedmioty z pierwszych lat są prowadzone z największą starannością, a nauczyciele są do nich najlepiej merytorycznie przygotowani. Nie jest to oczywiście prawda w każdym przypadku, ale dotyczy zdecydowanej większości z nich.

Z czego to wynika? Przede wszystkim asystenci prowadzący te przedmioty nie muszą być w tym samym czasie w kilku miejscach na raz. Zwykle zajęcia te odbywają się w budynkach poza szpitalem i poza czasem pracy na oddziale. Odwrotnie jest na późniejszych latach studiów, kiedy nauczycielami przedmiotów klinicznych są lekarze dzielący swój czas pomiędzy dydaktykę a leczenie pacjentów. W praktyce oznacza to, że ciągle im się gdzieś spieszy, a ich myśli wędrują w kierunku codziennych obowiązków, takich jak wypisanie zleceń, przygotowanie wypisu bądź czekający ich zabieg operacyjny. Trudno jest w takich warunkach znaleźć czas, żeby coś zjeść, a co dopiero poprowadzić ciekawe zajęcia praktyczne dla 6-osobowej grupy studentów. Trzeba to powiedzieć głośno i wyraźnie. Obecny system w większości przypadków się nie sprawdza.

Rzeczywistość wygląda tak, że zabiegany lekarz zleca studentom wykonanie jakiegoś zadania (najczęściej jest to zebranie wywiadu z pacjentem i zbadanie go przedmiotowo), a potem znika na długi czas. Czasem czeka się na niego kilkanaście minut, czasem kilkadziesiąt, a w skrajnych przypadkach nawet godzinę lub dłużej. Zajęcia w ten sposób mijają, a studenci nie wynoszą z nich nic pożytecznego. Nie kwestionuję oczywiście wartości, jaką ma badanie pacjentów w trakcie zajęć klinicznych – bez wątpienia pozwala to studentom nabrać wprawy i doświadczenia w podstawowych lekarskich czynnościach. Jednak nie należy zapominać, że takie zadanie staje się wartościowe dopiero wtedy, gdy zostanie omówione z kimś, kto będzie w stanie zweryfikować, czy wszystko zostało wykonane poprawnie i kto pomoże studentom przeanalizować dany przypadek. W sytuacji, gdy nie starcza na to czasu albo robi się to na szybko w ostatniej chwili, zajęcia po prostu tracą sens.

Inną ważną kwestią jest fakt, że nauczyciele akademiccy często nie są zorientowani w aktualnym systemie kształcenia. Nie wiedzą, jakie przedmioty studenci mają już za sobą, a jakie są jeszcze przed nimi. Co za tym idzie, nie są do końca pewni, jaką wiedzę powinni posiadać, a czego to właśnie oni powinni ich nauczyć. W rezultacie wielokrotnie poruszają te same zagadnienia, a pytani o coś innego obiecują, że zajmą się tym kiedy indziej. Zdarza się, że zadają prace domowe polegające na opracowaniu danego tematu. Niestety, często bywa tak, że następnego dnia nie mają czasu, żeby go porządnie omówić, podać przykłady czy odpowiedzieć na ewentualne pytania. W rezultacie student słyszy “doczytacie to sobie w domu”, “to będzie omawiane na innym przedmiocie” lub “jakoś sobie poradzicie”. A jak wiadomo nauka jest dużo trudniejsza, jeśli ktoś nie wytłumaczy Ci danej rzeczy, nie będziesz mieć okazji zbadać pacjenta cierpiącego na określoną jednostkę chorobową albo zobaczyć jak działają niektóre sprzęty (np. dializator albo tomograf komputerowy). Jak to się kończy?

Nierzadko zdarza się, że studenci są w ten sposób przerzucani z jednego przedmiotu na kolejny, od jednego asystenta do drugiego, aż w końcu okazuje się, że dany temat nigdy nie zostaje omówiony na zajęciach. I właśnie wtedy nadchodzi moment, w którym pewien nauczyciel wymaga doskonałej znajomości tego konkretnego zagadnienia. Jest przekonany, że jego grupa studencka już dawno to opanowała, ponieważ powinni przerobić to na trzecim, czwartym bądź piątym roku na innym przedmiocie. Niewiedza spotyka się więc z ogromnym rozczarowaniem ze strony asystenta, czasem wręcz oburzeniem, a studenci ponownie słyszą znienawidzone “doczytajcie to sobie w domu”. Co więcej, często przy tej okazji dowiadują się, że jest to kluczowe zagadnienie dla przyszłej pracy, więc powinni jak najszybciej je sobie przyswoić, ponieważ po studiach nikt im już tego nie wytłumaczy i będą musieli “jakoś sobie poradzić”.

Niebagatelny wpływ na jakość zajęć ma fakt, że uczelnie medyczne są niedofinansowane. W ogromnej liczbie przypadków nie stać ich na zatrudnienie dodatkowych lekarzy w charakterze asystentów. W efekcie studenci uczą się przedmiotów klinicznych w wieloosobowych grupach – czasem jest to sześć osób, a czasem nawet dziesięć lub dwanaście. Ciężko w takich warunkach nabrać wprawy w wykonywaniu praktycznych procedur medycznych, takich jak np. zakładanie lub zdejmowanie szwów, badanie per rectum, cewnikowanie, asystowanie do operacji czy torakocenteza.

Studenci mają szczęście, jeśli każdy z nich choć raz w trakcie danego przedmiotu spróbuje zrobić którąś z tych rzeczy. Niestety zazwyczaj wygląda to tak, że tylko jedna, maksymalnie dwie osoby mają taką możliwość. Reszcie natomiast musi wystarczyć stanie z boku i obserwowanie. Znam osoby, które przez kilka lat studiów nie miały okazji samodzielnie dokładnie zbadać pacjenta, ponieważ na co dzień robili to pojedynczy, najbardziej aktywni i energiczni uczniowie. Mówiąc o braku wystarczających środków finansowych, należy również wspomnieć o braku nowoczesnego sprzętu, na którym studenci mogliby ćwiczyć procedury medyczne, zanim zaczną wykonywać je na pacjentach. Całe szczęście ta sytuacja powoli się zmienia, ponieważ w niektórych miastach powstały lub powstają centra symulacji medycznych. Sama nie miałam okazji uczyć się w takim miejscu, ale sądzę, że dzięki nim zajęcia staną się dużo bardziej urozmaicone, a przećwiczenie wielu sytuacji klinicznych będzie wreszcie możliwe.

Warto w tym miejscu powiedzieć kilka słów o reformie studiów medycznych, która weszła w życie w 2012 roku, a która wcale nie zmieniła sytuacji na lepsze. Jednym z jej celów było skrócenie procesu kształcenia lekarzy poprzez włączenie stażu w ostatni rok studiów (w postaci roku zajęć praktycznych), a zlikwidowanie dotychczasowego 13-miesięcznego stażu podyplomowego. Spowodowało to, że wiele przedmiotów musiało zostać drastycznie skróconych do zaledwie kilku dni (a czasem nawet jednego lub dwóch!), żeby zdążyć z omówieniem całego programu w ciągu pięciu lat. Łatwo sobie wyobrazić efekt, jaki przyniosła ta zmiana. Trudno mówić o nauce urologii, torakochirurgii czy neonatologii, jeśli dany przedmiot trwa tak krótko… Nie wspominając już nawet o nabyciu jakiegokolwiek doświadczenia praktycznego podczas tak zredukowanych zajęć. Jest to po prostu nierealne.

W teorii ostatni rok studiów pod postacią stażu włączonego w program nauczania powinien zrekompensować studentom skrócone zajęcia i dać możliwość nauki poprzez praktykę. Jak jest naprawdę? Należałam do pierwszego rocznika, który został objęty reformą i mogę śmiało powiedzieć, że moja uczelnia nie była przygotowana do przeprowadzenia szóstego roku w nowej formie. Tylko część studentów z sąsiedniego wydziału miała dostęp do centrum symulacji medycznych. Asystenci w zdecydowanej większości nie wiedzieli, jak powinny wyglądać nasze zajęcia. Część z nich chciała, abyśmy najpierw udali się na prelekcję, która zajmie kilka godzin, a dopiero potem poszli na oddział – dokładnie tak jak wyglądało to w poprzednich latach. A przecież nie na tym powinien polegać rok zajęć praktycznych! Oprócz tego oddziały były przepełnione, ponieważ bardzo często musiały pomieścić nie tylko nas, ale również studentów z piątego lub czwartego roku. Jak łatwo się domyślić, nie sprzyjało to ani zdobywaniu wiedzy, ani ćwiczeniom praktycznym.

Wiele przedmiotów kończyło się tak, że przez większość czasu siedzieliśmy gdzieś z boku i czekaliśmy aż ktoś wymyśli, czym moglibyśmy się zająć. Pozostaje mi jedynie żywić nadzieję, że kolejne roczniki będą miały szerszy dostęp do centrów symulacji medycznych, a nauczyciele zostaną odpowiednio przygotowani do prowadzenia zajęć pod taką postacią. Warto również podkreślić, że ostatecznie proces kształcenia lekarzy wcale się nie skrócił. Najprawdopodobniej, z powyższych względów kilka lat temu zdecydowano o przywróceniu stażu podyplomowego (i całe szczęście!).

Teoretycznie niemal wszystkie osoby pracujące jako nauczyciele akademiccy przechodzili na studiach przez to samo, co obecni studenci. Można więc zadać sobie pytanie, czemu wydają się być tacy obojętni na los swoich uczniów i poziom ich wiedzy? Uważam, że tak naprawdę wcale nie są, ale ciążące na nich ograniczenia czasowe i finansowe powodują, że zrealizowanie programu na satysfakcjonującym poziomie nie zawsze jest możliwe. Dlatego to właśnie Wy jako studenci powinniście wziąć sprawy w swoje ręce. Nie wszystkie rzeczy da się zmienić tu i teraz, ale to wcale nie oznacza, że powinniście biernie godzić się na obecne warunki i żywić nadzieję, że system sam się kiedyś zmieni.

Weź sprawy w swoje ręce

Co można zrobić, żeby uniknąć sytuacji opisanych powyżej? Przede wszystkim brać odpowiedzialność za swoją wiedzę i umiejętności. Nie pozostawać biernym i obojętnym na to, co się wokół Was dzieje. Ma to bezpośrednie przełożenie na zajęcia, w których uczestniczycie. To prostsze niż może się początkowo wydawać. Jeśli w trakcie zajęć asystent proponuje wykonanie jakiejś procedury medycznej i szuka chętnej osoby – zgłaszajcie się. Wielu osobom wydaje się, że będą mieć jeszcze okazję, żeby zrobić daną rzecz na innym przedmiocie, w przyszłym semestrze lub na kolejnym roku. Dlatego z lenistwa, bądź obawy przed niepowodzeniem decydują, że oddadzą swoją kolejkę komuś innemu, a sami staną cicho z boku jako obserwatorzy. Prawda jest taka, że taka okazja może się już nie powtórzyć, więc trzeba z niej skorzystać, gdy tylko się nadarza. Oczywiście jeśli zgłosicie się całą grupą, prawdopodobnie nie każdy z was będzie miał możliwość wykonać daną rzecz. Czy to oznacza, że nie należy próbować? Absolutnie nie! Nigdy nic nie wiadomo. Może asystent, widząc Wasze zaangażowanie, zaprowadzi was do innego lekarza, który aktualnie leczy pacjenta wymagającego wykonania podobnej procedury? Może będziecie mogli podzielić daną czynność na kilka etapów i każdy z was wykona jedną z nich? Nie dowiecie się, jeśli nie spróbujecie. 🙂

Równie ważne jest stawianie wysokich wymagań – zarówno sobie, jak i asystentom. Dobrze jest zawczasu zaplanować, czego chcecie się nauczyć na konkretnym przedmiocie i jakie umiejętności praktycznie z niego wynieść. Jeśli nauczyciel nie zapewnia Wam tego w trakcie trwania zajęć, pytajcie o możliwość zrealizowania swoich planów i przypominajcie się, w razie gdyby nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów. Większość osób pozytywnie zareaguje na takie prośby i będzie opracowywać z Wami interesujące Was zagadnienia oraz prezentować przypadki kliniczne, które pozwolą Wam przełożyć teorię na praktykę. Dodatkowo, zyskacie w ten sposób w oczach nauczyciela, który będzie postrzegać Was jako osoby ambitne i zaangażowane – być może nawet nawiążecie dzięki temu znajomości z osobami, z którymi w przyszłości przyjdzie Wam pracować.

Jeśli jednak mimo tych wszystkich starań jakość zajęć wciąż pozostawia wiele do życzenia, postawcie na szczerą rozmowę z asystentem. Dobrym pomysłem będzie zadanie konkretnego pytania Waszemu nauczycielowi: “Pani Doktor/Panie Doktorze, jaki jest cel edukacyjny dzisiejszych zajęć?”, czyli krótko mówiąc poproszenie o sprecyzowanie, czego nauczycie się w trakcie najbliższych kilku godzin. Jeśli asystent przygotował się do ich poprowadzenia, bez trudu znajdzie odpowiedź. W następnej kolejności warto spytać o to, w jaki sposób będzie sprawdzana Wasza wiedza oraz czego powinniście się nauczyć przed kolejnymi zajęciami. Taka krótka wymiana zdań sprawi, że niemal każda osoba, nawet taka, która początkowo niespecjalnie się starała, zmieni swoje podejście i poczuje się zobowiązana do lepszego przygotowania. Ostatecznie, jeśli wszystkie powyższe sposoby zawiodą, a zajęcia w dalszym ciągu są stratą czasu, można rozważyć nieprzychodzenie na nie i zamiast tego uczenie się w domu. To smutne, ale w sytuacji, w której system nie wymaga pewnego poziomu od asystentów nauka z książkami bywa efektywniejsza niż “turystyka szpitalna”.

Nie ulega wątpliwości, że wina nie leży tylko po stronie systemu kształcenia. Wielu studentów świadomie zaniedbuje swoją edukację. Osobom niezwiązanym ze środowiskiem medycznym trudno w to uwierzyć, ale sporą część przedmiotów klinicznych można przetrwać bez zaglądania do podręczników. Jak to możliwe? Niektórzy studenci uczą się tylko z prezentacji multimedialnych, udostępnianych przez asystentów. Jest to oczywiście całkiem dobry pomysł, pod warunkiem, że materiały te są porządnie opracowane i uzupełnione własnymi notatkami z zajęć. Niestety są też tacy, którzy nie uczą się wcale, a ich wiedza opiera się na przerobieniu zagadnień z poprzednich lat tuż przed kolokwium. Są też przypadki, w których studenci nie muszą nawet zaglądać do bazy pytań, ponieważ dany przedmiot nie kończy się żadnym sprawdzianem umiejętności. Mi samej zdarzało się w ten sposób zaniedbywać niektóre przedmioty – zawsze potrafiłam znaleźć ciekawsze rzeczy do zrobienia, a skoro nikt nie wymagał ode mnie konkretnej wiedzy, to ja też nie czułam się w obowiązku zdobywać jej na własną rękę.

Dopiero po latach zrozumiałam, że był to duży błąd. Na ostatnim roku studiów nagle okazało się, że wielu z tych pomijanych wcześniej rzeczy należy nauczyć się na duże zbiorcze egzaminy z przedmiotów takich jak pediatria bądź ginekologia. Studenci, którzy przerobili te tematy we właściwym czasie mieli zdecydowanie łatwiej niż ci, którzy uczyli się wszystkiego od zera. Ci pierwsi musieli jedynie odświeżyć swoją pamięć, co jest nie tylko znacznie prostsze, ale również zajmuje dużo mniej czasu. Natomiast w przypadku osób należących do drugiej z wymienionych tu grup sprawa się komplikowała.

Wprawdzie kojarzyli oni pewne zagadnienia z zajęć i licznych przerobionych pytań, ale ich wiedza była daleka od usystematyzowania. Musieli więc włożyć dużo więcej wysiłku, żeby opanować materiał na tym samym poziomie, co ich rówieśnicy, którzy przerobili go już kilkakrotnie. Właśnie z tego powodu warto codziennie poświęcić trochę czasu na naukę tego, co było omawiane na zajęciach. Przeczytanie w podręczniku konkretnego tematu, który został poruszony danego dnia będzie trwało znacznie krócej niż przerobienie całego obszernego działu na ostatnią chwilę, tuż przed zaliczeniem bądź egzaminem. Zaniedbywanie nauki na studiach medycznych nigdy nie jest dobrą strategią. Nawet jeśli na danym przedmiocie nikt nie sprawdza Waszej wiedzy i jej od Was nie wymaga, dobrym nawykiem będzie pogłębianie jej we własnym zakresie, w zaciszu domowym, a następnie powtarzanie i utrwalanie zdobytych informacji.

Podsumowanie

System kształcenia młodych lekarzy w Polsce jest daleki od ideału. Mimo reform i wprowadzanych zmian, poziom edukacji wciąż pozostawia wiele do życzenia. Warto mieć na uwadze, że wina za obecny stan rzeczy nie leży tylko po stronie odgórnie ustalonego porządku. Ponoszą ją również sami nauczyciele, którzy często nie są odpowiednio merytorycznie przygotowani do prowadzenia zajęć oraz studenci, pozostający obojętni na panujący system i zaniedbujący swoją edukację. Zamiast mówić “doczytacie to sobie w domu” albo “no trudno, jakoś sobie poradzimy”, weźmy sprawy w swoje ręce. Dopiero w momencie, w którym wszyscy dostrzeżemy potrzebę zmian i zaczniemy ich od siebie wzajemnie wymagać, zyskamy realną szansę na poprawę organizacji systemu kształcenia przyszłych lekarzy. Być może dzięki temu, my sami, ucząc młodych studentów, za kilka lat nie staniemy się częścią tego odwiecznego cyklu obojętności.